Wspomnienie o profesorze Marianie Pokropku

Sokół wędrowny.
Wspomnienie o profesorze Marianie Pokropku.
(7.09.1932–13.01.2023)

Rano 13 stycznia tego roku zmarł w swoim domu w Otrębusach k/Pruszkowa profesor Marian Pokropek. Miał za sobą 90 lat pięknego, pracowitego życia.

Ostatni raz rozmawiałem z Nim przed Świętami Bożego Narodzenia. Kiedy odebrał telefon miał słaby głos (jak nie On), ale potem wyraźnie się ożywił. Bardzo się ucieszył, że zadzwoniłem. Opowiadał o ostatnich wykładach, planowanych wystawach i publikacjach, o liście gratulacyjnym od JM Rektora UW, który wyraźnie Go zeźlił i o tym, że ma problemy ze zdrowiem, że pewnie po Nowym Roku czeka Go wizyta w szpitalu. Umówiliśmy się na spotkanie w Otrębusach w lutym…

Marian Pokropek był etnografem. Nie etnologiem, nie antropologiem kulturowym. Był etnografem. Pewnie ostatnim Wielkim tej dyscypliny wiedzy.

Przez całe życie mieszkał w swoich ukochanych Otrębusach. Przez całe dorosłe życie był związany z Uniwersytetem Warszawskim. Od początku studiów we wczesnych latach 50. XX wieku do przejścia na profesorską emeryturę w 2002 r. Ale i wtedy nie zerwał związków z Uczelnią; o tym za chwilę.

Początkowo myślał o archeologii, ale pierwsze wyjazdy terenowe na północne Mazowsze skierowały Go ku etnografii. Nigdy nie żałował tego wyboru, ale sentyment do archeologii pozostał na zawsze.

Profesor Marian Pokropek był przykładem uczonego, który przez całe życie doceniał rolę i znaczenie źródeł etnograficznych. Był terenowcem, który zebrany przez siebie materiał nieustannie konfrontował z wcześniejszymi, publikowanymi informacjami. Potrafił rozmawiać z prostymi, mądrymi ludźmi. Potrafił też konfrontować zbierane przez siebie opowieści z danymi literatury naukowej. Nie tylko naukowej – bo potrafił „filtrować” etnograficzne informacje z dawnej literatury – poezji i prozy XIX i XX wieku. Był nieprawdopodobnym erudytą. Mawiał, że bardziej interesuje Go stary element drewnianej więźby dachowej niźli wynurzenia współczesnych etnologów na temat świata wirtualnych mediów. Był człowiekiem maszyny do pisania i zdjęć robionych na błonie fotograficznej. „Taki film to 36 klatek. Wielki obrazek to 16 klatek. Musisz się dobrze zastanowić, co chcesz sfotografować, musisz myśleć o kompozycji kadru. Masz zrobić zdjęcie! a nie bezmyślnie klikać”.

Wymagał wiele od siebie, wymagał wiele od bliskich; nieustannie w biegu. Nie miał łatwego charakteru.

W 2002 r. przeszedł na emeryturę, rozstał się ze swoim macierzystym Instytutem Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Ale w tym samym roku przyjął propozycję prof. Ryszarda F. Mazurowskiego o prowadzeniu wykładów z etnografii na studium zaocznym w Instytucie Archeologii UW. Prowadził te wykłady (uwielbiane przez studentów) przez dziesięć lat. Wtedy uznał, że to już wystarczy. Miał 80 lat i był zmęczony zajęciami. Ale nie był zmęczony życiem. I wtedy, w 2012 r. ówczesny dyrektor Instytutu Archeologii UW, prof. Kazimierz Lewartowski, wpadł na pomysł wydania uniwersyteckiego skryptu z wykładami Mariana Pokropka. Ja miałem być redaktorem tej książki. Pomyślałem sobie– dobra, biorę; zadanie na 2–3 lata. Życie i Marian Pokropek wyraźnie mnie przerośli.

To wtedy, w 2012 r., dobrze poznałem prof. Mariana Pokropka: uroczego starszego pana, który potrafił bywać okropnym cholerykiem i egocentrykiem. Na samym początku naszej znajomości zakomunikował mi: „Po co mamy sobie utrudniać życie. Mówmy sobie po imieniu. Ja mam na imię Marian”.

No to od teraz będę pisał o Marianie. Jestem zaszczycony, że mogę tak o Tobie pisać.

Na początku praca nad Jego monumentalną książką pt. „Etnografia. Materialna kultura ludowa Polski na tle porównawczym” (wyd. PWN Warszawa 2019) nie była łatwa. Marian był konserwatystą w starym, dobrym stylu. Mawiał: „Nie jestem żadnym Europejczykiem. Jestem Polakiem!”. „Marianie, ale Polska leży w Europie, więc jesteś także Europejczykiem”. „No może i prawda, ale jestem Polakiem!”. I gadaj tu z takim.

Kiedy Marian po raz pierwszy pokazał mi maszynopisy kolejnych rozdziałów planowanej książki i po raz pierwszy pokazał mi wybór swoich fotografii, to po prostu oniemiałem. Wiedziałem, że muszę poświęcić się temu projektowi. Wiedziałem, że to będzie pierwsza taka książka po fundamentalnej „Kulturze ludowej Słowian” Kazimierza Moszyńskiego. I że nikt już podobnej książki nigdy nie napisze. Wiedziałem, że muszę stać się strażnikiem tej Marianowej „Etnografii”. Praca z Marianem to była nieustanna udręka. Pisał na maszynie do pisania, komputerów nie uznawał. Do wydruku dołączał wklejki pisane na maszynie i odręczne dopiski. „Wiesz, uznałem, że trzeba dodać jeszcze to i to”. Znajdował coraz to nowe fotografie. „Wiesz, tak sobie pomyślałem, że ta fotografia będzie lepsza od tej poprzedniej”. Nieustanny, kontrolowany chaos, nad którym starałem się panować. Ale gdyby nie nieoceniona pomoc Ludwiki Jończyk i później Karoliny Szczygieł nigdy by mi się to nie udało. No i później, już w fazie finalnej prac nad „Etnografią”, tytaniczna aktywność Dąbrówki Gujskiej (PWN) i Katarzyny Waszczyńskiej (IEiAK UW) – bez nich ta książka nigdy nie ujrzała by światła dziennego.

Dla mnie tych siedem lat (2012–2019) pracy nad „Etnografią” Mariana to okres niezwykły. Nigdy nie żałowałem decyzji o rezygnacji z punktów i grantów. Są rzeczy ważne i ważniejsze. „Etnografia” była ważniejsza.

Uwielbiałem wizyty w Otrębusach. Były takie lata, kiedy przyjeżdżałem co 2–3 tygodnie. Obowiązkowo serwowana przez p. Stanisławę (żona Mariana) kawa + różne słodkości. Obowiązkowo wizyta w Muzeum.

Wizja jakiegoś uporządkowania licznych przywożonych z etnograficznych wojaży „pamiątek” kiełkowała w Marianie od lat 70. ubiegłego wieku. Prywatne Muzeum Polskiej Sztuki Ludowej było oczkiem w głowie Mariana; formalnie funkcjonowało od 1996 r. Oficjalnie to ponad 10 tys. obrazów, wycinanek i rzeźb ludowych artystów. Dla mnie to przede wszystkim kilkanaście tysięcy negatywów i stykówek, które Marian wykonał na Suwalszczyźnie, północnym Mazowszu, Podlasiu, Podhalu, a później na Litwie, Ukrainie, Białorusi, w Rosji, Rumunii, Bułgarii, Czarnogórze od początku swoich studiów aż po poprzednią dekadę naszego stulecia. Ostatnie zdjęcia to kolorowe już fotografie z wyprawy na Huculszczyznę, w bodajże 2010 albo 2011 r. „No zobacz tą budowaną kopułę cerkwi. Przecież to klasyczny przypadek konstrukcji slegowej!”. Przyznałem Mu rację. Przypadek klasyczny.

A potem zabierał mnie na wędrówkę po muzeum. Pokazywał nie tylko nowe nabytki, ale także kolejne inwestycje (pawilon kominkowy) i aktualne aktywności. Kiedyś utytłany po łokcie w bejcy tłumaczył, że właśnie przycina ramki do nowych obrazków, a potem musi dorobić do nich szklane witryny. No i jeszcze drzewa w ogrodzie i ptaki uwijające się w tych drzewach i krzakach. No i jeszcze o dzieciach i wnukach. I przede wszystkim o Stasi. Ona zawsze była na pierwszym miejscu.

Na koniec: dlaczego zatytułowałem te wspomnienia „Sokół wędrowny”?

Dlatego, że Marian był wędrownym sokołem. W 2014 albo w 2015 r. Marian pokazywał mi kolejne fotografie i wśród nich przypadkiem pojawiło się zdjęcie zrobione kilkanaście lat wcześniej w skansenie k/Białegostoku. Zachwyciłem się nim – Marian trzymający na rękawicy sokoła wędrownego. I powiedziałem Mu, że to jest zdjęcie na tylną stronę okładki. Trochę się zżymał, krygował, ale w końcu przyznał mi rację. Jest rok 2018, Marian mówi – „No to jest to zdjęcie, zgadzam się z Twoim pomysłem”. Ja mu na to – „To nie jest to zdjęcie! Tamto było lepsze”. A Marian na to: „No może i było, ale gdzieś mi się zapodziało. No to wsiadłem w samochód i zażądałem w tym skansenie (Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej) nowego. Poza tym na tym starym ledwo co przekroczyłem siedemdziesiątkę. Teraz jestem starszy”. Był wrzesień 2018 r. Marian Pokropek miał wtedy 86 lat. I był nieustannym wędrowcem. Był sokołem wędrownym.

Marianie, bardzo nam Ciebie brakuje.
Wojciech Wróblewski